Raz w tygodniu publikujemy nagrodzone w konkursie na najciekawszą legendę Ziemi Ząbkowickiej prace. Organizatorem konkursu było stowarzyszenie LGD Qwsi. Dziś prezentujemy legendę Grzegorza Skalskiego.
Słońce w kolorze ciemnego złota chyliło się już ku zachodowi, kiedy to młody kupiec imieniem Franko Stein począł zwijać bele kolorowych lnów, bawełny, grubo przędzonej wełny i aksamitów. Posiadał w swoim kramie kilka odcieni podstawowych barw tkanin jednak jego interes nie szedł ostatnio po jego myśli.
Schowawszy bele do skrzyń, złożył swoją małą wiatę z kilku desek i płótna i wrzucił wszystko na dwukołowy wózek. Był bardzo głodny gdy powrócił z targowiska. W domu, żona przywitała go zbyt skromną kolacją jak dla niego. On, jak to mężczyzna lubił zjeść porządnie lecz od kilku miesięcy pieniędzy przybywało coraz mniej. Tego wieczoru jego pusty prawie żołądek zaspokoić miała gotowana kapusta z marchwią i chleb. Zbliżał się rok pański 1412 i nie mogli liczyć tutaj na jadłospis godny bogatych mieszczan. Franko rzucił sakwę z zarobkiem tego dnia na sosnowy blat stołu. Na chwilę wstrzymał oddech jakby chciał usłyszeć dźwięk trzeszczących desek pod ciężarem monet. Utarg niestety był coraz częściej wyjątkowo skromny, ponieważ zmieniała się moda na materiały, z których tutejszy krojczy i krawiec szyli ubrania. Stroje zarówno spodnie jak i wierzchnie stawały się coraz krótsze, coraz mniej metrów materiału potrzebowano na stworzenie gotowego przyodziewku. Bawełna była wciąż bardzo droga więc ludzie częściej zadowalali się zwykłym słabo barwionym lnem a co lepiej prosperujący wełną o silniejszych kolorach. Ubolewali nad tym oboje, że żyją coraz ubożej. Musieli kombinować...
Franko, któregoś ładnego poranka w roku 1412 postanowił zatrudnić się do drugiej pracy. O wiele cięższej i wyczerpującej, bo tylko taka wpadła mu w ręce. Długo rozmawiał na ten temat z żoną. Musieli pogodzić to, że żona też będzie musiała pracować, z tym, że ktoś musi trzymać izby w porządku. W porozumieniu wynikło to, że żona zajmie się kramem.
Przy ulicy długiej, na fundamentach dawnej wieży zamkowej, powstawała nowa, dzwonnicza.
Okazało się, że potrzeba było mieszaczy zaprawy wapiennej więc to stało się nową czynnością Franka. Każdy dzień wiosny, od świtu Franko mieszał zaprawę męcząc się, oddając resztki sił. Nie jadał regularnie i nie jadał odpowiednio do wysiłku. Wielokrotnie zastanawiał się czy warto jest się w ten sposób męczyć. Po chwili jednak podtrzymywał się w dotychczasowej decyzji widząc swoją i żony przyszłość jako lepszą.
Jego towarzysze sprowadzali kamienie, ciosali je. Inni układali na deskach gotowe już cegły. Jeszcze inni ciągnęli je na wózkach i linach w różne kąty budowy. Drewniane rusztowania wznosiły się wysoko. Słychać było okrzyki, komendy, wyzwiska. Bardzo rzadko było słychać czyjś śmiech. Praca toczyła się mozolnie i trudnych warunkach. Wokoło unosił się gryzący pył i kurz. Osiadał na spoconych ciałach pracowników, wychudzonych i zmęczonych czyniąc z nich jeszcze straszniejsze twory. Męczyli się wszyscy a wynagrodzenie nie zawsze satysfakcjonowało. Dla Franka był to jednak zarobek dodatkowy, a każde nowe zyski były jemu i jego żonie potrzebne do godnego życia.
Pewnego dnia nie mając zbyt dużo czasu aby zjeść śniadanie, wyciągnął z torby wzięte po drodze na targowisku jajka i tłukąc lekko skorupkę kawałkiem cegły wypijał bezpośrednio. Nie czuł żadnej przyjemności spożywając w taki sposób ale liczył się dla niego czas. Czas równał się pieniądzom, a był z nimi mocno związany. Gdy sięgał do sakwy po następne, kilka jajek wypadło mu do zaprawy. Począł je więc wydobywać, lecz gęsta zaprawa i spracowane bez wyczucia już ręce potłukły wszystkie jajka. Franko postanowił szybko ukryć zepsutą zaprawę by nikt go nie ukarał zabraniem dniówki lub co gorsza tygodniówki. Jakimś cudem udało mu się niepostrzeżenie wywieźć ją drewnianą taczką w pobliskie zarośla i przykryć gałęziami. Szybko zabrał się do robienia nowej. Dni mijały w pocie i zmęczeniu, brudzie i hałasie, lecz Franko nie miał zamiaru się poddawać. Niestety owe zmęczenie sprawiło, iż Franko znów zmarnował zaprawę, stosując złe proporcje. Osłabiony fizycznie zauważył, też zmiany w swoim umyśle. Nie myślał już tak bystro. Osłabła jego elokwencja jaką kusił swoich klientów. Drugim razem kiedy to zepsuł zaprawę też dziwnym trafem nie został z tym przyłapany. I tym razem postanowił wywieźć je w owe zarośla. Odstawił skrzypiącą taczkę i zaczął odgarniać gałęzie. Przechylił zawartość licząc, że złączy się ze starą zaprawą. Jakże zdumiony był gdy ochlapał się zaprawą rozbryzgującą się od stwardniałej skorupy. Nie potrafił zrozumieć owego zjawiska, lecz szybko zorientował się, że fenomen polega na tym, iż stara zaprawa miała w sobie pobite jajka. Szybko uświadomił sobie jak taka zaprawa przyspieszyła by budowę wieży. Oznajmił więc budowniczym co uczynił z myślą, że pierw dostanie karę a potem nagrodę. Jednak bez doszukiwania się winy wszyscy przyjęli to doświadczenie.
Z okolicznych wiosek przywożono jajka i mieszano je z zaprawą. Okazało się, że to faktycznie działa. Zaprawa tężała kilkukrotnie szybciej. Franko szybko awansował, przyspieszył bowiem budowę wieży w znacznym stopniu dzięki swojemu przypadkowemu odkryciu. Życie jego i jego żony polepszyło się mocno. Czuł się szczęśliwszy. Jednak to nie wystarczało na pełnię spokoju. Rodziło się w nim powoli coś co chciało większego zaspokojenia.
Franko niesiony sukcesem pracował dłużej i intensywniej. Nikt nie rozumiał dlaczego aż tak się zaangażował w tą budowę. Uważali, że i tak osiągnął sporo i powinien na tym pozostać. Jednak w oczach zaczęła płonąć ambicja, niebezpieczna ambicja. Pewnego dnia ta harówka doprowadziła do gwałtownego krwotoku. Lecz tym razem nie przejął się tym, że zapaskudził sporą część zaprawy naprawdę sporą ilością krwi. Wywiózł ją niedaleko swojego stanowiska i po prostu wylał. To była w tym dniu ostatnia chwila jaką pamięta, ponieważ zemdlał. Obudził się w swoim łożu. Okazało się, że leżał tak od dwóch dni a żona ciągle przy nim czuwała. Stan jego silnego osłabienia trwał jeszcze przez kilka tygodni co sprawiło, że oboje nie pracowali. Wrócili praktycznie do punktu wyjścia niemalże ocierając się o nędzę.
Po niemalże miesiącu Franko wrócił na budowę. Dzięki jego wynalazkowi stała już dolna, mocna stabilna część wieży. Postanowił zobaczyć co się stało z zaprawą wyrzuconą przez niego ponad miesiąc wcześniej. Znów nie mógł się nadziwić jak mocna to była już substancja...
Kolejnym przełomem było dodanie krwi do zaprawy, dzięki czemu krzepła błyskawicznie w porównaniu z pierwotną. Budowa znów przyspieszyła a Franko z żoną znów mogli żyć na wyższym poziomie. Z okolicznych rzeźni wożono krew, która się zazwyczaj i tak marnowała. Jednak Franko czuł niedosyt. Chora już ambicja obudziła w nim demony. Jego niegdyś przystojność zmieniła się w budzącą respekt postać, rysy twarzy mocniej zarysowane świadczyły o jego stanowczości. Stanowczości, która nie powstrzymała by go przed zrobieniem czegoś złego...
Stało się to początkiem lata. W milczeniu i bez emocji Franko zabił człowieka, a krew nieszczęśnika przelał na zaprawę. Nie czuł żalu, nie czuł winy. Czuł tylko potrzebę wzbogacenia się, osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę.
Liczba ofiar rosła, nikt na początku nie zwracał uwagi, wszak podczas budowy ludzie ginęli, zwłaszcza latem. Jednak w końcu ktoś zwrócił uwagę na wysuszone ciała, pozbawione krwi. Urządzono polowanie na wampira...
Franko odurzony chorobą, po części opętany i nieświadomy popełnił błąd. Zabił żonę. Ludzie zaskoczeni jej brakiem przy straganie wypytywali o nią, nie bardzo wierząc w chorobę.
I pewnej nocy strażnik miejski zauważył jak Franko dokonuje kolejnego czynu. Podbiegł szybko do niego i wycelował halabardą wprost w jego szyję i kazał się poddać.
Odprowadzany do celi Franko spojrzał w górę na prawię ukończone dzieło. Kondygnacje wieży wyraźnie się od siebie różniły oddzielając okresy jego przypadkowych odkryć. Następnego ranka, po krótkiej rozprawie ogłoszono, że zostanie stracony.
Prowadzono go nocą na obrzeża miasta, na szubienicę. Zbliżała się północ, wokoło zbierała się mgła, tworząc ponury – adekwatny do sytuacji klimat. Skuty i bez nadziei Franko spojrzał tylko na wieżę, swoje diabelne dzieło. I wtem ogarnął go lęk. I wszystkich w około. Rozległ się bowiem wrzask, krzyk kilkunastu ofiar Franka. Dusze uwięzione w murach wieży zatrzęsły nią, a z zaprawy wyłoniły się rządne zemsty ręce. Ich żal i nienawiść skierowane w jego stronę sprawiły nawet, że wieża przechyliła się chcąc go pochłonąć...tak jak ich duszę pochłonięte zostały przez budowę wieży.
Krzywa wieża stoi do dziś, wygięta w akcie zemsty. Podobno majaczy czasem imię Franko Stein co ludziom w uszach brzmi jak Frankenstein...
----------------------------------------------
Pisowania zgodna z oryginałem.
chica / express-miejski.pl
REKLAMA
REKLAMA