Express-Miejski.pl

Czytelnia Expressu-Miejskiego. „Jezus z Judenfeldu” Jana Grzegorczyka

Czytelnia Expressu Miejskiego

Czytelnia Expressu Miejskiego fot.: EM

Zobacz wszystkie zdjęcia w galerii

Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich w Ząbkowicach Śląskich nawiązało współpracę z portalem Express-Miejski. Tak zrodził się cotygodniowy cykl zatytułowany Czytelnia Expressu - Miejskiego, gdzie bibliotekarze polecają najciekawsze pozycje literackie, po które może sięgnąć każdy użytkownik portalu. Książki opatrzone są komentarzami osób mających już lekturę za sobą. Podana jest także informacja, w których bibliotekach na naszym terenie są one dostępne. W dzisiejszej odsłonie interesującą lekturę na długie mroźne wieczory poleca Elżbieta M. Horowska.

Książka to najlepszy przyjaciel człowieka,
a biblioteka to świątynia jego myśli /Cyceron/

Miłośnicy pisarstwa Jana Grzegorczyka, których jak pokazało październikowe spotkanie z autorem w Ząbkowicach, nie brakuje, mają na gwiazdkę nową książkę. Jest niespodzianką tylko dla tych, których na spotkaniu zabrakło.

Pisarz deklarował wówczas, że jeszcze chwila a ukaże się kolejna powieść, zaskakująca, bo wraca w niej bohater, który uczynił Grzegorczyka pisarzem niezwykle popularnym. Mowa oczywiście o księdzu Groserze, głównej postaci trylogii Adieu, Trufle, Cudze pole. Powieść "Jezus z Judenfeldu” wyprzedza przypadki przedstawione w trylogii. Rzecz dzieje się w lecie 1995 roku w austriackiej alpejskiej wiosce o nazwie, która nadała tytuł książce.Już na wstępie autor jasno zaznacza, że miejscowości Judenfeld naprawdę nie ma. Co nie znaczy, że przedstawiona historia nie mogłaby się wydarzyć.

Książka niesie duży ładunek poznawczy. Cenniejszy tym bardziej, że my, Polacy mamy szczątkową wiedzę w tematyce zaprezentowanej w powieści. Chodzi o uwikłanie Austrii, Austriaków w nazizm, hitleryzm. Chodzi o ich udział w prześladowaniu Żydów, a także - zakamuflowany współczesny antysemityzm. Grzechów przeciwko dekalogowi u Grzegorczyka nazbierało się sporo. Dla mnie absolutnym zaskoczeniem był przytoczony, przetłumaczony na język polski tekst modlitwy za Hitlera Gebet fűr den Fűhrer, rodem właśnie z Austrii. Szok. Może wypływający z niewiedzy, indolencji?

Inna strona przedstawionej fabuły to swoista paralela religijna. Nie chodzi, broń Boże, o antagonizm: katolicyzm – luteranizm. Autor powołał do życia bardzo sympatycznego księdza luterańskiego, Mateusza Konopiuka. I sprawił, że ksiądz katolicki, Wacław Groser był jego (ich – ksiądz Mateusz ma żonę, Agnieszkę) gościem przez parę tygodni. Dużo się w tym czasie działo. I w sferze fizycznej, i w warstwie wewnętrznej, psychicznej. Czytelnicy wychowani na katolicyzmie a ciekawi innych religii chrześcijańskich, wiele z książki Grzegorczyka wyniosą.

Nie pierwszy raz u tego autora uważny odbiorca wyłowi frazy, które mogą żyć własnym bytem. Przykład z początku książki, s. 15: „Patrzenie na krzyż ma sens tylko wtedy, gdy możesz odnieść do niego swoje życie. Sam krzyż, czczenie krzyża dla krzyża, nie ma sensu...Jest wyraźnie powiedziane w Ewangelii, że jeśli chcemy go naśladować, mamy wziąć swój krzyż”. Być może przy okazji, być może bezwiednie autor odsłania kulisy swego warsztatu twórczego, s. 239: „Moje książki to w znacznej mierze antologia cytatów z innych. Ale nie z książek. (...) Cytaty z ludzi. (...). Ile razy słyszę od ludzi, że daję tym cytatom duszę, życie...Więc idę dalej, przyjmuję te podarunki...”.

Nie brakuje Grzegorczykowi zaskakujących – przynajmniej dla mnie – wątków, odwołań do aktualnej publicystyki nawet. Pamiętam, że jakiś czas temu w jakimś czasopiśmie czytałam o jeszcze jednym chińskim fenomenie. Mianowicie bogaci Chińczycy przenoszą do swojego kraju atrapy tych miejsc europejskich, które zrobiły na nich ogromne wrażenie. I tu padał przykład miniaturowego austriackiego miasteczka. Teraz odkryłam ślad tamtego artykułu w powieści Grzegorczyka. Internautom podpowiadam nazwę miasteczka – Hallstatt.

Co najmniej jedna sprawa nie znajduje u mnie akceptacji. Uważam, że autor posunął się za daleko w ocenie psychologicznej (?), we wszechpolskim patriarchacie (?). Jeden z drugoplanowych bohaterów książki w bardzo już dojrzałym życiu odnajduje swojego ojca. Do tej pory żył w harmonii i z miłością matki. Kiedy sobie uświadamia znaczenie ojca – wybucha złością do niej i zapowiada, że już nigdy nie odwiedzi jej grobu. Litości, autorze! Nie można przekreślić jednym pociągnięciem pióra półwiecza życia i brać odwetu na samotnej kobiecie.

Rzadko pisuje się o okładkach czytanych książek. Obwoluta „Jezusa z Judenfeldu” aż się prosi o zauważenie. Rewers zawiera zdjęcie kościoła zatopionego w jeziorze. To nawiązanie do innego wątku powieści, kiedy to trójka bohaterów wybrała się na zwiedzanie okolicy i trafiła właśnie w to miejsce, jedyny ślad po wiosce Rotterman. Natomiast awersem okładki jest stylizowany obrazek. Widać tylko połowę postaci, odzianej - nazwijmy to –biblijnie. Z ręką, której palec wyraźnie wskazuje jakiś kierunek. A obok są trzy świnki. Zamysł autorki okładki, Agnieszki Herman, niewątpliwie alegoryczny.

Dla mnie osobiście najnowsza książka Jana Grzegorczyka ma jeszcze jeden niewątpliwy atut. Widać, słychać i czuć, że autor kocha góry, górskie wędrówki. Mamy wspólną pasję.

„Jezusa z Judenfeldu” zainteresowani wypożyczą z ząbkowickich bibliotek – publicznej i pedagogicznej.

Koło Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich w Ząbkowicach Śl.

0

Dodaj komentarz

Dodając komentarz akceptujesz regulamin forum

KOMENTARZE powiadamiaj mnie o nowych komentarzach

REKLAMA