Express-Miejski.pl

Bardzianin po biegu na 240 km: Nie jestem z tych, którzy poddają się po jednym niepowodzeniu

Robert Sadzik wraz z żoną Mariolą i kolegą Tomkiem, którzy podczas biegu tworzyli jego support

Robert Sadzik wraz z żoną Mariolą i kolegą Tomkiem, którzy podczas biegu tworzyli jego support fot.: mp

Robert Sadzik, jako jeden z dwóch mieszkańców powiatu ząbkowickiego, wystartował w górskim Biegu 7 Szczytów o długości 240 km.

Bardzianin do zawodów przygotowywał się blisko rok, trenując sześć razy w tygodniu. Na treningach spędzał po 2-3 godziny dziennie. W tym czasie pokonywał średnio 20-30 km. Głównie po górach. Wszystko po to, aby 19 lipca stanąć na starcie najdłuższego biegu w Polsce.

Kiedyś zapytałem go: stary, po co Ci to? Przecież możesz biegać rekreacyjnie, dla przyjemności. Co tydzień jeździć na krótsze ściganie, półmaratony czy maratony, zdobywać medale, poprawiać życiówki. Przecież na dwusetnym kilometrze, bez snu, bez normalnego jedzenia, to nie ma już żadnej przyjemności z biegu. Jest walka o przetrwanie, byle tylko dobiec. Nie oszukujmy się, ale miejsca na podium są zarezerwowane dla tych, którzy w bojach są zaprawieni i trenują od dziecka, a nie od kilku lat.

Odpowiedział mi: Widzisz, uwielbiam wyzwania. Im trudniejsze, tym lepiej. Ja z biegania cały czas czerpię przyjemność, bez różnicy czy jestem na trasie pół godziny, godzinę, pięć czy dziesięć. W sumie chciałbym zobaczyć jak to jest, kiedy tej przyjemności może nie być. Wiem, że to głupio brzmi, ale może by mnie jakoś zweryfikowało. Zobaczyłbym, ile mogę, a ile nie. - Kiedy ustawiasz sobie poprzeczkę bardzo wysoko, to masz motywację do treningów. Wiesz, to fajnie nakręca. Masz jasno postawiony cel, trenujesz i czekasz w sumie tylko na ten jeden dzień. Tak naprawdę nie wiesz do końca czego się spodziewać. Jest gdzieś niby strach, ale ogromna chęć sprawdzenia się w czymś nowym. Stajesz na starcie i wiesz, że czeka Cię kilkadziesiąt godzin biegu. Ktoś, kto nie biega na co dzień, pewnie puka się w głowę, że gościu z własnej woli biegnie 240 km, ale dla mnie to będzie naprawdę kapitalna przygoda, bez względu na wynik - mówił Robert jakiś czas temu. 

No i nadszedł ten dzień. Podziwiałem go już za samą decyzję. Zresztą, dla mnie kozakiem jest już od dłuższego czasu, ale do rzeczy.

W tegorocznej edycji Biegu 7 Szczytów wzięło udział 239 twardzieli. Biegacze wyruszyli w czwartek (19 lipca) o godz. 18 z Lądka-Zdroju. Tam też usytuowana była meta. Dotarło do niej zaledwie 94 śmiałków. Reszta nie ukończyła rywalizacji. 

Sobota, 21 lipca, godz. 10:

Express-Miejski.pl: Jak się czujesz?

Robert Sadzik: Nieźle, nawet lepiej niż zakładałem przed biegiem. Przespałem się osiem godzin. Wstałem. Powoli pakuję się z rodziną nad morze. Jutro ruszamy.

Express-Miejski.pl: No właśnie. Nie powinieneś być jeszcze na trasie?

Robert Sadzik: Powinienem. A może nie? (Robert patrzy na zegarek). Może powinienem już odpoczywać i cieszyć się, że udało się ukończyć zawody. Przed biegiem zakładałem, że na metę dotrę w sobotę we wczesnych godzinach porannych. Te założenia szybko trzeba było zweryfikować. W nocy z czwartku na piątek przez dziesięć godzin padał deszcz, przez co trasa była trudniejsza. Uważam, że pogoda nie była sprzymierzeńcem biegaczy, choć Rafał Kot (zwycięzca - przyp. red.), któremu brakło kilku minut do ustanowienia rekordu trasy, pewnie zaprzeczyłby tej teorii.

Express-Miejski.pl: Według prognozowanego czasu na oficjalnej stronie biegu, na mecie miałeś pojawić się dziś około godz. 9.30.

Robert Sadzik: Może zabrzmi to nieskromnie, ale prawdopodobnie dałbym rady dotrzeć na tę godzinę. Może nieco szybciej. Czułem się naprawdę dobrze, a przede mną był jeszcze teren, na którym codziennie trenuję. Góry i lasy, w których spędzam po kilkanaście godzin w tygodniu. Dodatkowo wiem, że na punkcie w Bardzie mieli czekać znajomi, którzy dodaliby mi sił.

Express-Miejski.pl: Dlaczego zatem jesteś już w domu?

Robert Sadzik: Nie dałem rady. Na stopach mam ogromne odciski, które uniemożliwiły dalszy bieg. Żal tym większy, że psychicznie i fizycznie było naprawdę okej. Nie było jednak mowy, żeby z takim bólem stóp próbować dotrwać do mety. Pewnie, gdyby problem z odciskami pojawił się później, dałbym rady. Przebiec jednak ponad 100 km z nienaturalnym stawianiem stóp, gdy każdy krok był potencjalnie ryzykiem ogromnego bólu, to pomysł nie do przyjęcia. Byłoby to z mojej strony nierozsądne i mogłoby skutkować dużo poważniejszymi urazami.

Express-Miejski.pl: Kiedy pojawiły się pierwsze problemy?

Robert Sadzik: Około 80 km. Na początku nie były to duże pęcherze. Ból był, ale była też wiara, że ostatecznie dam rady to przetrwać, przyzwyczaić się do bólu i z upływem kilometrów o nim zapomnieć. Takie myślenie nie miało jednak logicznego wytłumaczenia, było bardziej życzeniem.

Express-Miejski.pl: Kiedy przez Twoją głowę przeszła myśl: Kurde, jednak nie dam rady?

Robert Sadzik: Na kolejnych punktach kontolno-żywieniowych uszkodzona warstwa naskórka była coraz większa. Na 130 km w Kudowie-Zdroju poprosiłem żonę, aby zawołała medyka. Posmarował odciski i powiedział: próbuj, ale w jego głosie nie było entuzjazmu. Na kolejnych kilometrach starałem się inaczej ustawiać stopy, na zewnętrznych krawędziach, aby unikać kontaktu podłoża z odciskami. W taki sposób nie da się jednak iść przez dłuższy czas, nie mówiąc już o biegu. Wtedy pojawiły się pierwsze myśli, by zrezygnować.

Express-Miejski.pl: W którym momencie ostatecznie uświadomiłeś sobie, że biegu nie ukończysz?

Robert Sadzik: Około 160 kilometra. Nie dość, że poruszałem się bardzo powoli, to ból nasilał się. Wiedziałem, że na 188 km w Wilczej, czekają na mnie osoby, które mnie wspierały przed biegiem i chciałem dotrzeć chociaż tam, żeby im niejako podziękować. Już wtedy wiedziałem, że to będzie maks, co uda się osiągnąć. Uznałem jednak, że skoro i tak nie dotrę do mety, to nie ma sensu męczyć się przez kolejne blisko 30 km i na 164 kilometrze powiedziałem stop.

Express-Miejski.pl: Ciężko było wziąć telefon do ręki i powiedzieć: To koniec, schodzę z trasy?

Robert Sadzik: Najpierw ten telefon trzeba było od kogoś załatwić. Mój już pierwszej nocy przestał działać. Zamókł.

Express-Miejski.pl: Usiadłeś więc i czekałeś aż ktoś pomoże?

Robert Sadzik: Od kilku kilometrów biegłem w dwuosobowej grupie z Bogdanem Węglem i skorzystałem z jego telefonu. W takich biegach, przynajmniej jeśli chodzi o dalsze miejsca, nie ma rywalizacji między zawodnikami. Jest serdeczność i wzajemna pomoc. Naszym wspólnym przeciwnikiem jest dystans, z którym walczymy.

Express-Miejski.pl: Do kogo zadzwoniłeś?

Robert Sadzik: Do żony, która od początku do końca była ze mną.

Express-Miejski.pl: Ciężko było oznajmić, że rezygnujesz?

Robert Sadzik: Bardzo. W głowie miałem wiele myśli. Wyobraź sobie, że zrealizowałeś blisko 70 proc. planu, czujesz się nieźle i zamiast zmierzać do mety, nagle musisz podjąć decyzję o zejściu z trasy przez jakieś pęcherze. Niby błahostka, niby mały uraz, ale taki, który eliminuje cię z rywalizacji.

Express-Miejski.pl: Słaba wizja.

Robert Sadzik:  No właśnie. W głowie masz też świadomość, że twoją blisko trzydziestogodzinną pracę, nagle w ciągu chwili diabli wzięli. Żal tym większy, że powoli wkraczałem na swój obszar, gdzie byłoby dodatkowe wsparcie w postaci znajomych i terenu, który dobrze znam.

Express-Miejski.pl: Jaka była reakcja żony?

Robert Sadzik: Nie była zaskoczona. Widziała stan moich stóp na punktach kontrolnych i spodziewała się, że w tym stanie nie dam rady.

Express-Miejski.pl: Czujesz zawód, niedosyt?

Robert Sadzik: Na pewno. Rok temu wystartowałem w biegu na 110 km i czułem się po nim bardzo dobrze. Teraz organizm do momentu zejścia z trasy także dobrze funkcjonował. Nie miałem większych przestojów na punktach kontrolnych, nie robiłem przerwy na drzemkę, dlatego tym bardziej żałuję, że z biegu wyeliminowała mnie w sumie taka błahostka jak pęcherze na stopach. Zrozumiałbym problemy kondycyjne, bunt organizmu...

Express-Miejski.pl: Dobra, chcesz mi powiedzieć, że mając w nogach dystans równy blisko czterem maratonom czułeś się jak młody Bóg? Nie uwierzę.

Robert Sadzik: Nie no, jak młody Bóg na pewno nie. Zmęczenie było, ale jeśli chodzi o nogi, to bóli mięśniowych nie mam w zasadzie żadnych. Gdyby nie te stopy to myślę, że mógłbym dzisiaj iść na luźny trening, zrobić sobie jakieś rozbieganie. W przypadku organizmu, to dwa razy wymiotowałem, ale to raczej przez swoje błędy. Do 80 km byłem tylko na coli i izotoniku, później przerzuciłem się na colę i wodę. Nadszedł moment, że organizm mial już tego dość. Potrzebował jedzenia.

Express-Miejski.pl: Nic nie jadłeś?

Robert Sadzik: Do 80 km praktycznie nic, oprócz żeli energetycznych i naleśników. Nie miałem apetytu. Dopiero po pierwszych wymiotach zrozumiałem, że po prostu muszę częściej jeść. Nawet na siłę. W Jagodnej zjadłem pieroga i wypiłem bulion, później na setnym kilometrze jadłem ryż z sosem, następnie arbuza, a na 130 km w Kudowie-Zdroju świetnie weszła mi zupa pomidorowa z makaronem. W Pasterce na 145 km poprawiłem ogórkową i kawałkiem naleśnika i sytuacja w organizmie zaczęła się normować.

Express-Miejski.pl: Czyli jednak nie było tak super.

Robert Sadzik: Uważam, że przy sporym wysiłku, wymioty nie są czymś wyjątkowym. Wiedziałem na co się decyduję i zakładałem taką sytuację.

Express-Miejski.pl: Było coś, co zaskoczyło cię na trasie?

Robert Sadzik: Był moment, że w nocy, gdy wbiegaliśmy na Śnieżnik widoczność była ograniczona niemal do zera. Padał deszcz, była gęsta mgła. Wiedziałem, że wbiegam na Śnieżnik, ale w sumie nie miałem pojęcia gdzie jestem i jak daleko jeszcze do szczytu. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że szczyt już za mną, gdy spojrzałem na zegarek, gdzie wysokość mojego położenia spadała. To w zasadzie takie jedno z zaskoczeń. Poza tym wszystko było tak, jak przewidywałem.

Express-Miejski.pl: Za rok drugie starcie z tym dystansem?

Robert Sadzik: Nie jestem z tych, którzy poddają się po jednym niepowodzeniu. Bardzo chcę spróbować drugi raz. Teraz muszę tylko przekonać żonę.

Express-Miejski.pl: To obiecaj jej, że będziesz więcej jadł. Jak odmawiałeś spożywania posiłków na punktach to ponoć nie szczędziła gorzkich słów.

Robert Sadzik: Hehe, nie dziwię się. To jeden z dwóch błędów, które popełniłem. Po analizie już wiem, że powinienem więcej jeść.

Express-Miejski.pl: To już wiemy. A drugi błąd?

Robert Sadzik: Powinienem zainwestować w zdecydowanie lepsze skarpetki i  buty z dużo lepszą amortyzacją. Wtedy myślę, że udałoby się uniknąć odcisków i szansa na ukończenie biegu byłaby dużo większa.

Express-Miejski.pl: To tyle?

Robert Sadzik: No tak. Jestem bardzo zadowolony, że mój plan przygotowań do tego biegu pozwolił mi dotrzeć w to miejsce, w którym się znalazłem. Wiem, że organizm i nogi były gotowe na więcej. Jeżeli uda się wystartować za rok, to planu przygotowań na pewno nie będę zmieniał.

Express-Miejski.pl: Można zazryzykować stwierdzenie, że gdyby nie pęcherze to teraz rozmawialibyśmy na mecie?

Robert Sadzik: Odważna teoria. W górach i na tak ogromnych dystansach niczego nie można być pewnym. Myślę jednak, że skoro do 164 km nie miałem żadnych problemów, to będąc poniekąd już na ostatniej prostej dałbym rady dotrzeć na metę. Swoje zrobiłaby też adrenalina i ogromna dawka motywacji od znajomych. Nawet nie wiesz jak dużo dają banery z twoim nazwiskiem, dobre słowo, słowne wsparcie, za które chciałbym wszystkim podziękować. Kiedy wiesz, że jest spore grono osób, które Cię wspiera, to naprawdę możesz więcej niż się wydaje.

Express-Miejski.pl: Co dalej?

Robert Sadzik: Tygodniowa regeneracja nad morzem, później trochę odpoczynku i wyleczenie tych nieszczęsnych pęcherzy. Później powrót do treningów i start w mniejszych, lokalnych biegach. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na przełomie października i listopada zaczynam przygotowania pod kątem 240 km.

Express-Miejski.pl: Czego życzyć?

Robert Sadzik: Przede wszystkim zdrowia i omijania kontuzji. Woli walki i zawziętości na pewno mi nie zabraknie. Na koniec chciałbym podziękować wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki, a także mojemu supportowi, czyli żonie Marioli i koledze Tomkowi, którzy towarzyszyli mi przez cały bieg i dbali o to, by niczego mi nie brakowało. Takiego wsparcia życzę każdemu.

Drugim biegaczem, który reprezentował powiat ząbkowicki w Biegu 7 Szczytów był Andrzej Dubikowski z Ziębic. On także nie zdołał ukończyć biegu.

ms. / em24.pl

7

Dodaj komentarz

Dodając komentarz akceptujesz regulamin forum

KOMENTARZE powiadamiaj mnie o nowych komentarzach

REKLAMA