W pierwszej części wywiadu z burmistrz Grażyną Orczyk rozmawiamy o kampaniach wyborczych, zasadzie „do trzech razy sztuka”, emocjach i karierze samorządowej.
Express-Miejski.pl: Pani burmistrz, to już jedenaście lat odkąd piastuje Pani funkcję burmistrza Złotego Stoku. W grudniu 2014 roku została Pani zaprzysiężona na włodarza gminy. Spodziewała się pani wówczas, że będzie piastować tę funkcję tak długo?
Grażyna Orczyk: Ubiegając się o stanowisko burmistrza, miałam plany zarówno krótkoterminowe, jak i długoterminowe. Czy myślałam wtedy, że będą to trzy kadencje? Gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, że do realizacji przedsięwzięć długoterminowych jedna, czteroletnia wówczas kadencja to zdecydowanie za mało – zwłaszcza w kontekście przygotowania dokumentacji, pozyskiwania środków zewnętrznych i realizacji inwestycji. Natomiast tego, że będzie to aż tak długo, nie przewidywałam. Niedawno, 2 grudnia, obchodziłam 11. rocznicę objęcia funkcji i cieszę się bardzo, że ten czas był i jest mi dany, aby realizować nasze przedsięwzięcia.
Przede wszystkim cieszę się jednak z tego, że mam bardzo dobry zespół – radnych pierwszej, drugiej i trzeciej kadencji. Nawet w pierwszej i drugiej kadencji, kiedy do rady wchodziły osoby z opozycji, bardzo szybko znajdowaliśmy wspólny język. Bywało, że te osoby startowały ze mną w kolejnej kadencji, więc współpraca zawsze układała się bardzo dobrze. Z perspektywy mam dużą satysfakcję, że udało się naprawdę tak wiele zrobić. Plany są nadal bardzo bogate i rozległe, więc przed nami wciąż jeszcze sporo pracy. Motywacja jest spora i wcale nie mniejsza niż w pierwszych latach urzędowania.
Express-Miejski.pl: Wróćmy jednak do początków pani drogi samorządowej. Już w 2002 i 2006 roku ubiegała się pani o fotel burmistrza Złotego Stoku, ale w obu przypadkach nieskutecznie. Jak z perspektywy czasu wspomina pani tamte kampanie i czego wówczas zabrakło, by objąć urząd burmistrza?
Grażyna Orczyk: W 2002 roku byłam bardzo młodą osobą. Zdecydowałam się wtedy kandydować na stanowisko burmistrza po tym, jak kadencję wcześniej byłam zastępcą burmistrza Wiktora Lubienieckiego. Może zabrakło mi wówczas doświadczenia, a może strategii kampanii. Wszystko było wypracowywane w grupie, w gronie osób, które też tworzyły mój komitet wyborczy. Myślę, że wtedy też mieszkańcy potrzebowali zmiany. Mój poprzednik piastował funkcję burmistrza przez trzy kadencje i było też takie przeświadczenie, że jeżeli to ja będę jego następczynią, to nic się nie zmieni, bo dotychczasowy zastępca będzie burmistrzem, więc poniekąd wizja będzie podobna. Taki też przekaz był w przestrzeni publicznej. Wówczas w kampanii wyborczej nie wykorzystałam też bezpośrednich metod kontaktu z mieszkańcami - spotkań, indywidualnych rozmów, odwiedzin w domu. Wydaje mi się, że to wtedy przynosiło bardzo duży rezultat, tym bardziej, że były to czasy, w których nie było mediów społecznościowych. Chyba tak po prostu miało być. Dziś z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie byłam jeszcze gotowa na to, aby piastować tę funkcję.
Express-Miejski.pl: A rok 2006 i kolejna kampania?
Grażyna Orczyk: To były bardzo ciekawe wybory, bo wówczas startowało sześciu kandydatów i tak naprawdę w pierwszej turze zabrakło mi kilkunastu głosów, żeby zdobyć fotel burmistrza. Z blisko 50 proc. poparciem weszłam do drugiej tury. Chcę tu jednak podkreślić, że kampania prowadzona wówczas przez mojego kontrkandydata nie była fair, opierała się głównie na atakach personalnych, a ten czas bardzo mocno negatywnie odbił się na mnie i na mojej rodzinie. Zarówno kampania, jak również lata 2002-2006, kiedy przestałam pełnić funkcję zastępcy burmistrza był dla mnie i dla mojej rodziny bardzo trudnym czasem związanym z oskarżeniami i deprecjonowaniem mojej osoby.
Express-Miejski.pl: Można rzec, że druga tura wydawała się być dla pani formalnością, a okazało się, że to jednak pani konkurent okazał się zwycięzcą, wygrywając różnicą dwóch głosów. Dość niecodzienna sytuacja, że mimo zdecydowanej wygranej w pierwszej turze, przegrywa pani drugą i w dodatku o włos. Jak pani zareagowała na oficjalne wyniki?
Grażyna Orczyk: Na pewno byłam bardzo zdziwiona. Przy tak dużej przewadze w pierwszej turze wyborów te dwa głosy, które ostatecznie przesądziły o wyniku, były dla mnie ogromnym zaskoczeniem, wręcz szokiem. Jednak jeszcze bardziej szokowały mnie późniejsze rozmowy z mieszkańcami, którzy zaczepiali mnie i dzielili się swoimi opiniami. W tamtym czasie pracowałam w starostwie jako rzecznik praw konsumenta i bardzo mocno angażowałam się w pracę na rzecz mieszkańców naszego powiatu. Zresztą cała moja dotychczasowa droga zawodowa zawsze była związana z pracą dla ludzi.
Express-Miejski.pl: W 2010 roku zdecydowała się pani na start do Rady Powiatu Ząbkowickiego. Co zdecydowało o tym, by ubiegać się o mandat radnej i generalnie odpuścić start na burmistrza? Tym bardziej, że 2006 rok pokazał, że pani kandydatura ma spory potencjał.
Grażyna Orczyk: To był już okres kiedy pracowałam w gminie Ciepłowody, gdzie byłam sekretarzem, i naprawdę spełniałam się zawodowo. Pracowałam z Janem Bajtkiem, który był bardzo dobrym gospodarzem i bardzo dobrym wójtem. Tam realizowałam to, co mogłam realizować w Złotym Stoku i miałam tego świadomość. Natomiast był to dla mnie bardzo trudny czas. Kampanie wyborcze z 2002 i 2006 roku bardzo mocno mnie dotknęły. Nie czułam się gotowa by znów przeżywać to, co cztery i osiem lat temu. Kampania do powiatu wygląda zupełnie inaczej. Tam nie ma tak złej krwi, wzajemnego oskarżania się. Pamiętam, że przeprowadziłam tę kampanie w bardzo merytoryczny sposób, chcąc pokazać mieszkańcom gmin Kamieniec Ząbkowicki i Złoty Stok, co można zrobić na rzecz rozwoju tych samorządów. Niejako był to dla mnie taki test, a wynik wyborczy pokazał, że pomimo tych wielu ataków na moją osobę nastawienie mieszkańców jest dobre. Uzyskałam jeden z najwyższych wyników wśród wszystkich radnych, a dodatkowe zaufanie radnych i wybór na przewodniczącą rady powiatu, a co za tym idzie, powierzenie mi kierowania pracami rady było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, nagrodą i docenieniem mojej ciężkiej pracy.
Express-Miejski.pl: W latach 2010-2014 pełniła pani funkcję przewodniczącej rady powiatu ząbkowickiego, a także pracowała jako sekretarz w gminie Ciepłowody. Jak wspomina Pani tamten okres, ale głównie z perspektywy radnej.
Grażyna Orczyk: To był bardzo dobry okres dla naszego okręgu, bo jest to jednak mały okręg, z którego trudno się przebić z większymi przedsięwzięciami. Mam tu na myśli przede wszystkim drogi powiatowe – bardzo długie odcinki, które już wtedy wymagały dużych nakładów i nadal ich potrzebują. Będąc wówczas radną powiatową, budowałam koalicję w gminie i musiałam współpracować z radnymi gminnymi, aby przekonać ich, że konieczna jest realizacja drogi w Mąkolnie. Dziś ta procedura wygląda już nieco inaczej – obecnie to włodarze gmin aplikują do powiatu lub wnioskują o realizację i współfinansowanie takich zadań.
W tamtym czasie udało mi się m.in. zagwarantować w budżecie powiatu środki na budowę chodnika w Mąkolnie oraz przebudowę fragmentu drogi przy kościele, co było bardzo ważne z perspektywy mieszkańców. Do partycypacji w kosztach udało się też przekonać radę miejską.
Ważnym przedsięwzięciem była także budowa murów oporowych w sołectwie Laski. Zarówno na terenie gminy Kamieniec Ząbkowicki, jak i gminy Złoty Stok, udało się w trakcie tych czterech lat zrealizować kilka inwestycji ważnych z perspektywy mieszkańców.
Express-Miejski.pl: Do rady powiatu startowała pani z ramienia Platformy Obywatelskiej. Starostą wybrano wówczas Romana Festera reprezentującego tę samą frakcję. To ułatwiało współpracę?
Grażyna Orczyk: Tak, wtedy w ramach koalicji miałam dużą siłę przebicia i dlatego też można było planować przebudowy dróg czy przebudowy murów oporowych. Bardzo dobrze układała się też współpraca z kierownikami jednostek i tutaj nie sposób nie wspomnieć o Marku Drożdżu (rzecz. Antoni Drożdż, nazywany przez wielu Markiem - przyp. red.), byłym dyrektorze Zarządu Dróg Powiatowych, który był bardzo odpowiedzialnym i merytorycznym pracownikiem i potrafił te inwestycje szeregować od tych najważniejszych, do tych które mogą jeszcze chwilę poczekać. Nie ukrywam, że sprawiało mi to dużą satysfakcję, że mogę pracować na rzecz mieszkańców, czyli realizować to, czego oczekują, co prawda z innej pozycji, ale równie istotnej.
Express-Miejski.pl: Czy doświadczenie zdobyte w Radzie Powiatu Ząbkowickiego przełożyło się na większą pewność siebie oraz przekonanie, że zgodnie z zasadą „do trzech razy sztuka” tym razem start na burmistrza zakończy się sukcesem?
Grażyna Orczyk: W tym czasie zdobyłam bardzo duże doświadczenie zawodowe, pracując w Ciepłowodach, gdzie wspólnie z wójtem — przy jego wsparciu i jednocześnie aktywnie go wspierając — realizowaliśmy naprawdę duże inwestycje infrastrukturalne. Połączenie tego doświadczenia z pracą w samorządzie powiatowym miało dla mnie ogromne znaczenie. Wcześniej byłam rzecznikiem konsumentów, dzięki czemu dobrze poznałam funkcjonowanie starostwa, a później jako przewodnicząca rady — działalność całego powiatu. To wszystko dało mi dużą siłę i było istotną wartością dodaną w decyzji o ubieganiu się o stanowisko burmistrza.
Postrzegałam to nie tyle w kategoriach samego startu w wyborach, ile raczej jako możliwość pokazania, że w tamtym czasie istniały realne szanse na realizację licznych przedsięwzięć gospodarczych i inwestycyjnych. Jako mieszkance Złotego Stoku od urodzenia bardzo zależało mi na rozwoju gminy. Mieszkańcy również odczuwali potrzebę zmian, co potwierdziła wysoka frekwencja wyborcza w 2014 roku oraz zdecydowana przewaga głosów oddanych na mnie.
Było mi po prostu żal, że przy tak dużych możliwościach pozyskiwania środków krajowych i unijnych gmina pozostawała w stagnacji. Moje doświadczenie zawodowe pozwoliło mi wówczas przygotować realny, dobrze przemyślany program rozwoju, który później konsekwentnie realizowałam.
Express-Miejski.pl: Z jakimi największymi wyzwaniami spotkała się Pani zaraz po objęciu fotelu burmistrza?
Grażyna Orczyk: Z tamtego okresu bardzo dobrze pamiętam przede wszystkim wyzwania administracyjne oraz konieczność zmiany mentalności pracowników urzędu. Panowało tu wówczas przekonanie, że „nie da się”, że „nie można”, bo nie ma pieniędzy. Ja miałam zupełnie inne doświadczenia z pracy w Ciepłowodach, gdzie administracja była bardzo aktywna — wręcz zdecydowana — zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o pozyskiwanie środków zewnętrznych i realizację inwestycji.
W urzędzie struktura organizacyjna była mocno rozdrobniona: dominowały samodzielne stanowiska, brakowało współpracy między pracownikami. Dlatego dość szybko zdecydowałam się na zmianę tej struktury. Nie zwolniłam nikogo — wiedziałam, że pracownicy mają ogromny potencjał, potrzebna była jedynie zmiana podejścia. Udało się to osiągnąć. Utworzyłam referaty, które zaczęły ze sobą współpracować. Oczywiście był to proces — nie z dnia na dzień, nie z miesiąca na miesiąc — ale z czasem udało się zbudować naprawdę dobry zespół.
Zespół ten naturalnie ewoluował: były odejścia na emeryturę, pojawiały się nowe osoby, jednak pracownicy nauczyli się nowego sposobu pracy. Zrozumieli, że trzeba dokładnie czytać przepisy i regulaminy, że pieniądze same do urzędu nie przyjdą i że konieczna jest ścisła współpraca pomiędzy referatem inwestycyjnym, komunalnym i finansowym — bo każde ogniwo w tym łańcuchu jest równie ważne. Ten sukces był możliwy właśnie dzięki zmianie nastawienia pracowników i dziś urząd funkcjonuje już zupełnie inaczej.
Drugim dużym wyzwaniem był ambitny plan zmian w Złotym Stoku, który przygotowałam wspólnie z radnymi. W tamtym czasie brakowało jednak gotowych dokumentacji umożliwiających realizację kluczowych przedsięwzięć rozwojowych. Musieliśmy więc zabezpieczać w budżecie środki zarówno na przygotowanie koncepcji, jak i pełnej dokumentacji projektowej. To były najważniejsze wyzwania tamtego okresu.
em24.pl
REKLAMA
REKLAMA