Cykl publikacji pod nazwą kwadratowe zapiski pochodzi od imienia psa felietonistki Kwadrata (na zdj.) fot.: arch. prywatne
Zeszły tydzień spędziłam na służbowym wyjeździe w stolicy Francji. Od czterech tygodni wszystkie media rozpisują się o proteście „żółtych kamizelek”.
Widzimy zdjęcia manifestantów na tle płonących samochodów, siły porządkowe w akcji, tłumy na Polach Elizejskich …
W sobotę 1 grudnia (trzecia sobota trwających od 17 grudnia manifestacji wyrażających sprzeciw wobec podwyżki akcyzy na paliwa, z której już nota bene rząd francuski się wycofał) tam właśnie, na głównej arterii paryskiej, doszło do regularnych „potyczek” między policją a protestującymi, manifestacja zamieniła się w erupcję przemocy z obu stron… Pojechałam na Pola Elizejskie w poniedziałek 3 grudnia i … znalazłam tylko niewiele śladów weekendowej „zawieruchy”. Przeszłam Pola Elizejskie od Łuku Triumfalnego do Placu Zgody - tłumy turystów, którzy robią sobie selfi na środku Champs Élysées, szpalery platanów ozdobione czerwonymi światełkami, sklepowe witryny globalnych marek, pozorny spokój …
Tylko jeszcze nigdy nie widziałam Pół Elizejskich tak wysprzątanych, żadnego papierka, nie mówiąc o szkle, pociskach, barykadach… Służby zapewniające porządek uwinęły się szybko przywracając zwyczajowy obraz wizytówki francuskiej stolicy. … Tylko nie ma kramików świątecznego jarmarku, które co roku rozstawiane są na Polach Elizejskich, zablokowane jest wejście do podziemnego tunelu, którym wchodzi się pod Łuk Triumfalny, witryny niektórych eleganckich sklepów obite deskami, nie działa sygnalizacja świetlna, a ruchem, zdecydowanie mniejszym niż zwykle, kierują policjanci, duża grupa policji na Placu Clemenceau ochrania wejścia do muzeów w Grand Palais i w Petit Palais. Czuje się napięcie i oczekiwanie, jaki będzie dalszy ciąg ludowego buntu mas niedających już sobie rady z kosztami życia przeciwko elitom oderwanym od rzeczywistości, z którą masy radzić sobie muszą. Wszyscy znajomi i nieznajomi Francuzi, z którymi rozmawiałam, popierają protest, przy czym są przeciwni aktom przemocy.
Chciałam przy okazji zwrócić uwagę, że manifestacje odbywają się w sobotę, w dniu wolnym od pracy. (Nie piszę tu o blokadach dróg, bo te mają charakter ciągły.) Większość manifestujących w tygodniu pracuje… Z tym że na marginesie dodam, iż ostatnio media donoszą, iż do protestów przyłączy jedna z największych francuskich federacji związków zawodowych CGT, której strajk ma się rozpocząć w piątek 14 grudnia.
Pamiętam, jak wiele lat temu przyglądałam się we Francji marszom pracowników z okazji 1 maja, który we Francji jest normalnym dniem pracy. W Święto Pracy we Francji ludzie najpierw pracują, a po pracy Ci, którzy mają taką potrzebę, czy czują się w obowiązku, idą świętować maszerując ulicami miast. Akurat taka forma obchodzenia pierwszomajowego święta zawsze mnie zachwycała.
***
Ale, ale… Miałam pisać o zupełnie czym innym. Otóż bardzo starannie przygotowałam swój wyjazd: bilety kupione z dużym wyprzedzeniem, spotkania zorganizowane, dokumenty przygotowane, plan „kulturalny” przemyślany, walizka starannie spakowana… I w tym idealnie zorganizowanym świecie mały zgrzyt. W drodze na wrocławskie lotnisko zostawiłam mój telefon komórkowy w samochodzie. I tak ja, niczego nieświadoma, spokojnie przechodziłam lotniskową kontrolę bezpieczeństwa, a mój telefon wracał samochodem wraz z moim małżonkiem do Ząbkowic Śląskich.
Brak telefonu zauważyłam już po kontroli bezpieczeństwa. Właśnie kupowałam herbatkę… i zamarłam. Poczułam konsternację i bezradność. Próbowałam dzwonić na mój telefon z telefonu wprowadzonej w sytuację przypadkowej pasażerki. Ale małżonek nie odbierał, bo jak się okazało później mój telefon był wyciszony. Chciałam zadzwonić na telefon małżonka, ale w stresie nie mogłam sobie przypomnieć numeru jego telefonu. Stacjonarne numery, które pamiętałam milczały. Z tego wszystkiego mało nie przegapiłam godziny wejścia na pokład, moje nazwisko wyczytano przez głośnik przynaglając do jak najszybszego udania się w kierunku bramki.
Kiedy w końcu usiadłam w samolotowym fotelu, zaczęłam się zastanawiać, jak poradzić sobie bez telefonu komórkowego w XXI wieku. Mogę wprawdzie kupić jakiś niedrogi aparat i kartę, ale co z tego, kiedy nie pamiętam numerów. No nic - pomyślałam – przy pierwszej okazji wyślę maila do wszystkich osób, z którymi mam się spotkać i już. Na szczęście mam ze sobą laptopa, więc kontakt ze światem przez maila będzie możliwy.
Po wylądowaniu na lotnisku Roissy CDG znalazłam punkt z bezpłatnym dostępem do internetu. Udało mi się po wielu trudach podłączyć do sieci, a kiedy próbowałam wejść na skrzynkę…, czekała na mnie niespodzianka, która pogrążyła mnie w lekkiej konsternacji. Otóż przed zalogowaniem do mojej skrzynki system zażądał ode mnie kodu bezpieczeństwa, który właśnie wysłał na mój telefon komórkowy… I tu koło się zamyka…
Poradziłam sobie oczywiście. Przypomniałam sobie numer telefonu do małżonka, zadzwoniłam do niego z użyczonego telefonu, małżonek podał mi telefony do osób, z którymi byłam umówiona. Do tych osób zadzwoniłam z innego użyczonego telefonu, itd., itp.
Przez tydzień byłam na telefonicznym „detoksie”. Ciekawa jest definicja słowa „detoksykacja”. Zakłada ona uzależnienie od czegoś, a metodą leczenia jest odstawienie tego czegoś, a czasem jeszcze, w zależności od materii uzależnienia, odtrucie i oczyszczenie organizmu. Przez przypadek odstawiłam telefon. Po pierwszym szoku, bardzo szybko okazało się, że nie muszę ciągle sprawdzać smsów, wiadomości, maili. Okazało się, że mogę spokojnie funkcjonować, załatwiać to, co mam do załatwienia, no normalnie żyć. Przypomina mi się mojej śp. teść, który nigdy nie chciał mieć telefonu komórkowego. Miał trochę racji. ©
Małgorzata Karolina Sakwerda
Napisz do autorki: kontkat@em24.pl
Małgorzata Karolina Sakwerda
Kwadratowe zapiski „Entre chien et loup”
2019-01-03 11:55:26
gość: ~Magda1
ostatnio dodany post
No cóż...konsternacja oczywista zwłaszcza jeśli się miało umówione spotkania...
Obserwując niektórych ludzi stwierdzam że detoks by się im przydał.
Ja też wprawdzie czuję się zagubiona bez telefonu..."bo a nuż coś się ważnego stanie w rodzinie i ja powinnam o tym wiedzieć jako pierwsza?"
...ale tak naprawdę pamiętam jeszcze czasy że aby dodzwonić się do rodziców trzeba było biec na pocztę...radziliśmy sobie? tak. I chyba byliśmy bardziej otwarci...
REKLAMA
REKLAMA